Obudziłam się zlana potem na kanapie w mieszkaniu wynajętym od ciotki. Sen powtarzał się od kilku miesięcy. Nie codziennie ale często. Wilk. To dziwne bo ja lubię wilki a tego się po prostu bałam. Był przerośnięty i miał pożółkłe białka oczu. Myśl, że jestem jakimś dziwnym wcieleniem czerwonego kapturka nie dawała mi spokoju. Rude włosy spływały po oparciu sofy a na krześle obok leżał czerwony płaszcz. Za oknem zapadł już zmrok. Założyłam glany, płaszcz, (i wszystkie inne rzeczy niezbędne w mroźny, zimowy wieczór) chwyciłam plecak i wyszłam z mieszkania. Przemierzałam ulice Warszawy pokryte błyszczącym lodem słuchając muzyki przez słuchawki-pestki. Minęłam grupkę ludzi z mojej klasy, zostałam przywitana salwą nietrzeźwego śmiechu i szłam dalej. Był wśród nich Kuba. Ładny i inteligentny chłopak. Kiedyś nawet myślałam, że ze sobą będziemy ale ubiegła mnie Emilia.Szłam w kierunku Wisły. Chodziło o te wszystkie baśnie. Zapytałam w internecie czy ktoś ma takie sny jak ja. Parę osób odpowiedziało. Nie wiem czy żartowały czy nie ale umówiłam się z nimi nad rzeką. Oczywiście nie byłam bezbronna. Od sześciu lat ćwiczę Judo, więc myślę, że potrafiłabym się obronić, gdyby ktoś umówił się ze mną w innym celu niż pisał. Doszedłszy na miejsce usiadłam na kamieniu pod mostem. Było ich tu dużo ale wybrałam najwyższy. Byłam przed czasem- zostało jeszcze 20 minut. Wyjęłam z plecaka dziennik i zaczęłam pisać. Nie normalny wpis do dziennika tylko... list. Do mojej babci. Gdy miałam 10 lat popełniła samobójstwo. Przynajmniej to wszyscy usiłowali mi wmówić. Na zamarzniętym fragmencie rzeki przede mną siedział kot.
-Kici, kici! Chodź kotku!- wołałam. "Przepraszam, znamy się? Nie? Tak myślałem. W takim razie nie kotku bo nie jesteśmy na ty tylko Panie Skoczysławie"- powiedział do mnie kot. Zbił mnie z pantałyku.
-Oh przepraszam Panie Skoczysławie.- odparłam uniżonym tonem. "A teraz do rzeczy: Masz coś do żarcia?" Pokręciłam przecząco głową. "E to spadaj" rzucił i odszedł leniwym krokiem. Patrzyłam na niego oszołomiona, potem spojrzałam na zegarek. Jeszcze 7 minut. Na ziemi usiadł zmarznięty gołąb przyglądając mi się głupkowato. Z pomiędzy głazów wyskoczył Pan Skoczysław i rozszarpał ptaka. W powietrze uniosła się chmura szarego puchu zbroczonego szkarłatną krwią tak ciepłą w porównaniu z temperaturą powietrza, że aż parującą. Przechodząc obok mnie kot rzucił jeszcze: "Dzięki za odwrócenie jego uwagi" i odbiegł z ofiarą komicznie bujającą się między jego przednimi łapami. Schowałam dziennik i wyłączyłam muzykę. Owinęłam się szczelniej płaszczem. Na rękawie dojrzałam kropelkę krwi. Ktoś wszedł pod pomost i ruszył w moim kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz