Moje baletki głucho stuknęły o parkiet, kiedy po wykonaniu skoku zwanego pas de chat stanęłam w poincie, opadłam na całą powierzchnię stóp i skłoniłam się w reweransie.
Obok mnie Krystian także skłonił się głęboko, a na sali zawrzała burza oklasków. Moje loki opadające na twarz skryły zwycięski uśmiech. Kolejny udany występ, tym razem w toruńskiej operze – oby tak dalej. Skłoniliśmy się jeszcze raz, zanim kurtyna przesłoniła nas oboje. Poczułam, że chłopak szuka mojej ręki. Z rezygnacją pozwoliłam mu ująć moje dłonie. Popatrzył mi w twarz błyszczącymi oczyma. Był nawet przystojny, to fakt – wysoki, wysportowany, miał szlachetne, lecz łagodne rysy, bujne, kasztanowe włosy w rudym odcieniu i intensywnie zielone oczy.
Niestety, nie mogłam mu dać, czego chciał. Był jedynie moim dobrym kolegą i partnerem w tańcu.
- Alicjo… Kolejny sukces! Byłaś wspaniała – wyszeptał.
- Tobie też nieźle poszło – uśmiechnęłam się przyjaźnie, ale patrzyłam na niego z niemym ostrzeżeniem. Najwyraźniej starał się to ignorować.
- Nie sądzisz, że trzeba to jakoś uczcić? – poważnie spytał i przysunął się bliżej.
- Raczej nie… - oznajmiłam drżącym głosem i spróbowałam wyjąć swoje dłonie w lekkich rękawiczkach bez palców z jego rąk. Niestety, tylko chwycił mnie mocniej.
- Alicjo… Powtórzył i pochylił się nade mną. Jego intencje były aż nadto jasne, a usta chłopaka znajdowały się jakieś dziesięć centymetrów od moich.
- Krystian, zostaw mnie! – mój adorator jedynie złapał mnie w talii. – Puszczaj! – wrzasnęłam i w przypływie rozpaczy kopnęłam go mocno w piszczel. Zaskoczony, zawył z bólu i rozluźnił uścisk. Skorzystałam z okazji i wyrwałam mu się, następnie ruszyłam biegiem przez korytarze. Zaskoczeni ludzie przystawali, by obejrzeć się na dziewczynę, która w chmurze białego tiulu sunie po polerowanej podłodze. Nie dbałam o to, zależało mi tylko na tym, by uciec przed Krystianem.
Przy wyjściu stała Małgosia, moja dwudziestopięcioletnia, starsza siostra – wcielenie spokoju, mądrości i rozsądku. Na widok mnie, nadal ubranej w kostium baletowy, z pobladłą twarzą biegnącą przez tłum zdumionej widowni, krzyknęła:
- Aliss! – było to przezwisko, nadane mi przez moją przyjaciółkę i stosowane głównie przez nią i rodzinę.
Ale ja ani myślałam się zatrzymać. W mgnieniu oka wypadłam przez szerokie wrota w ciemną, toruńską noc. Szybko przeniosłam się z głównej ulicy w ciemniejsze zaułki. Tam przystanęłam i krew pulsująca mi w czaszce powoli się uspokajała. Oparłam się o chropowatą, zimną ścianę kamienicy. Mój oddech po szaleńczym biegu także zwalniał.
A więc nadeszło to, czego się obawiałam. Krystian przełamał barierę i najwyraźniej to nie na przyjaźni mu zależało. Odkąd zaczął rzucać mi te czułe, znaczące spojrzenia, zawsze udawało mi się wywinąć, palnąć jakiś żart i przerwać jego działania. Cóż… Jedna nieostrożna chwila tête-à-tête, a on próbuje mnie pocałować. Zalała mnie fala wściekłości. Dlaczego on to robi?! Mówię mu, żeby przestał, ale on nie liczy się z moim zdaniem, to nie o mnie mu chodzi, a o uczucie. Mogliśmy zacząć przyjaźń, ale nie! On oczywiście musi wszystko psuć, wybić się ze swoimi wyczynami i walczyć!
Kiedy tak stałam i piekliłam się na Krystiana, usłyszałam coś dziwnego. Jakby ktoś puścił bardzo cicho jakąś piosenkę(http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=5NQzmGYWk6w) i bardzo wolno ją podgłaśniał. Powiał wiatr. Ogarnęło mnie jakieś dziwne przeczucie, jakby… jakbym to już kiedyś słyszała. U wylotu uliczki mignął mi jakiś biały kształt. Zaintrygowana nim i piosenką rozbrzmiewającą jakby z jego strony, ruszyłam naprzód. Biały kształt malał, ale ja podążyłam za nim. Czy to kot? Czy może raczej pies? Gdybym była poza miastem, uznałabym, że to zając.
Mój oddech znów przyspieszał, lecz nie ze wzburzenia, a zaintrygowania „duchem” migającym na rogach uliczek oraz słowem „Alice”, które wyłapywałam z wysokich głosów śpiewających pieśń. W końcu zbliżyłam się do przewodnika na tyle, by zobaczyć kim jest.
Był to biały królik w marynarce.
Jeszcze bardziej zaciekawiona, przyspieszyłam. Ktoś postronny stwierdziłby, że dziwną rzeczą jest, iż nie przejęłam się postacią osobnika wiodącego mnie przez uliczki Torunia – lecz cóż. Nie jestem normalna.
Wbiegłam na kolejną uliczkę i zobaczyłam, że królik znika w idealnie okrągłej, czarnej dziurze w ziemi. Nie była to studzienka kanalizacyjna - po prostu dziura. Podbiegłam do niej i oparłam się drżącymi dłońmi o krawędź. Pochyliłam się nad nieprzeniknioną czernią. To stamtąd dobywała się piosenka. Teraz słyszałam ją tak głośno, że przenikała każdą komórkę mojego ciała, bębenki w uszach pękały a głosy śpiewały na tyle wysoko, że nie dało się ich zrozumieć. Jeszcze bardziej schyliłam się nad „norą”, tak że moja głowa prawie całkowicie w niej zniknęła, ale nie dostrzegłam niczego.
Nagle, mocny, dziwny i niespodziewany podmuch wiatru sprawił, że zachwiałam się, ręce zsunęły w dziurę a za nimi wpadła reszta mojego ciała. Nie zdążyłam nawet wrzasnąć, a ciemność zastąpiło ciepłe światło. Wylądowałam na podłodze w jakimś pokoju pełnym młodych ludzi.
Nie da się nie zobaczyć sceny z filmu xD
OdpowiedzUsuńIdealne odwzorowanie xD I super! Mamy kolejną osóbkę w naszym skromnym gronie XP