Całe zajście pod zamkiem było komiczne. To wszystko zamienia się w chorą grę. Al jęczał coś, że Festus zignorowała jego propozycję pomocy, Kinat zaczęła się drzeć. Ludzie to irytujące. Stworki-potworki z gry. Czułam, że to wszystko nie ma sensu. Patrzyłam na wszystko z boku żując moja ulubioną gumę. Wyciąg z wodorostów. Tylko moja siostra taką robi. Po wszystkim wróciliśmy do kamienicy. Ryż z rodzynkami.
- Wiecie, że rodzynki to upokorzone winogrona? - spytałam wydłubując je z ryżu.
Matylda powiedziała, że wybieramy się do jakiegoś Barcina. Dziwna nazwa.
- Muszę wymeldować się z hotelu - zauważyłam, gdy przerwała.
- Ile ci to zajmie? - spytała.
- W tą i z powrotem to będzie nie cała godzina. Najlepiej od razu pójdę - wzięłam moją torbę, a widelec zabrzęczał wesoło obijając się o telefon.
- Ktoś ma z tobą iść?
- Pf... A po co? Nie jestem bezbronną lalunią jeśli nie zauważyłaś.
- To czekamy - zadecydowała Mati.
Włożyłam Sebastiana do torby i wyszłam żwawo przez drzwi. Przez drogę nuciłam kołysankę, którą śpiewała mi mama. Rozejrzałam się w koło, by upewnić się, że jestem sama. Nie licząc tego, że ciągle czułam wzrok "węgorzy", byłam sama. Pozwoliłam sobie na uronienie jednej łzy, którą prędko otarłam.
Recepcjonista przywitał mnie skinieniem głowy. Wbiegłam po schodach prowadzących do mojego pokoju i zakluczyłam się w nim. Usłyszałam tylko ciche przekleństwa za drzwiami.
- Co ona zamierza? - spytałam samą siebie.
Spakowałam wszystko w podręczną torbę. Kilka rzeczy upchnęłam do tej na ramię i byłam gotowa. Na kredensie przy łóżku mamy leżał jej naszyjnik. Pozwijana muszla. Przyłożyłam ją do ucha i usłyszałam szum wody, szczęk paszczy rekina. Uśmiechnęłam się smutno i zawiesiłam go na szyi.
- Jak tu wyjść, wymeldować się i nie dać dorwać tym paskudom? - zamyśliłam się.
Podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez szparę w podłodze. Siedzieli oparci o przeciwną ścianę. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Mamy jakąś linę Sebastianie? - rzuciłam w stronę torby.
Krab wyszedł z niej niosąc mi starą, zużytą linę.
- Skąd ona w mojej torbie?
- Tak jakoś - gdyby nie to, że jest on czerwony, na pewno by się zarumienił.
Przywiązałam linę do nogi szafy i wyrzuciłam przez okno. Torba z ciuchami przeleciała przez nie, a ja przeszłam z torebką na ramieniu w ślad za nią.
- Mam złe przeczucia - jęknął krab.
- Siedź cicho.
Opuściłam się sprawnie na dół. W recepcji poszło w miarę sprawnie. "Węgorze" chyba zaczęły coś przeczuwać, bo wychodząc słyszałam ich przekleństwa na schodach.
- To wracamy do reszty Sebastianku. Oby nic się nie stało po drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz