środa, 12 lutego 2014

Matylda- magiczny laptop?

Po śniadaniu każdy zajął się czymś innym. Właściwie to może inaczej: po śniadaniu podzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwszą stanowili Al, Ariel i Festus siedzący w salonie i zajmujący się sobą, drugą ja, Kinnat i Anders a zajmowaliśmy mój pokój na parterze. Mag uczył nas najprostszych magicznych sztuczek. W większości pokazywał białowłosej jak opanować jej moc ale od czasu do czasu podchodził do mnie i układał moje ręce w dziwaczne konstrukcje podpowiadając mi różne formułki. Jakież było moje zaskoczenie gdy po wypowiedzeniu paru dziwnych słów w nie do końca znanym mi języku z moich dłoni wyleciało stadko lodowych motyli. Szczęśliwa z udanej lekcji spojrzałam z otwartymi ustami na Andersa. Pokazał rząd idealnie prostych i białych zębów po czym podszedł do Kinnat patrząc na mnie jeszcze przez chwilę. Odwróciłam się do biurka i otworzyłam laptopa. Włączyłam grę "Dragon age: przebudzenie" by dowiedzieć się nieco więcej o moim mentorze. Jednak nagle upadłam pod ciężarem ciała zakutego w zbroję. Leżał na mnie mężczyzna w krótkich blond włosach. Alistair! Wyczołgałam się spod niego i stanęłam pod ścianom obok Andersa i Kinnat.
-Zdaje mi się, że tego cię nie uczyłem- rzucił Anders. Alistair podniósł się i spojrzał na nas.
-Ty!- zawołał wskazując na stojącego obok mnie maga.
-Ja? Nie znam cię. Chyba, że jesteś jednym z ludzi, którym jestem winny pieniądze... Ale wtedy tym bardziej cię nie znam.- odparł Anders sarkastycznie. Drugi mężczyzna zdążył już jednak podnieść go za kołnierz w górę. Anders wierzgał nogami w powietrzu próbując się wyszarpnąć.
-Jesteś apostatą! A ponieważ ja jestem templariuszem jestem zmuszony odprowadzić cię do kręgu...- Alistair upadł na ziemię puszczając jednocześnie Andersa, który drapiąc sine gardło łapał oddech. Stałam nad nimi trzymając w dłoniach opasłe, stare tomiszcze, którym właśnie ogłuszyłam przybysza.
-Wiesz Mati? Ten twój komp jest jakiś dziwny.- powiedziała Kinnat sprawdzając puls śniącemu. Położyliśmy go na łóżku a gdy się obudził wszyscy staliśmy nad nim. Spróbował stać ale napotkał opór przy nadgarstkach i kostkach przywiązanych do ram łóżka.
-Cholera co tu się dzieje?- zapytał wściekły. Uspokoiliśmy go i opowiedzieliśmy wszystko co i jak. Zdziwił się słysząc, że nie jest już w Fereldenie. Potem zdecydowaliśmy się go odwiązać.
-A co teraz?- zapytał gdy przebrał się już w ubrania,które mu dałam.
-No cóż... My idziemy odszukać jedną z nas a ty jeśli chcesz możesz iść z nami.-Powiedziałam. Zastanowił się i pokiwał głową z uśmiechem. I tak właśnie ubraliśmy się wszyscy i wyszliśmy z mojego mieszkania na oblodzone uliczki warszawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz