niedziela, 16 lutego 2014

Festus- napad

 - Posłuchaj Ariel - byłam zła. I poddenerwowana. Śledzili nas a ja tego nie zauważyłam. Kto mnie tak rozproszył? Alistair? - Niedaleko mój kampus. Jest tak napakowany elektroniką, że nikt się nie wedrze.
 - Nie doceniasz ich! - wrzasnęła na mnie. Tego było za wiele.
 - Zamknij się - wycedziłam powoli. - Rozumiem twój punkt widzenia. Ale nie pozwolę, abyś sobie na mnie używała.
 - Musimy coś zrobić, bo tamta o tam - wskazała ręką Matyldę. - będzie się tylko migdalić.
 - Daj mi szanse - Ariel nie wyglądała na przekonaną. Mimo to, pozwoliła się spokojnie zawieść do mnie i zaprowadzić do swojego pokoju. Wiedziałam, że całą noc nie zaśnie. Ja także.
Zostawiłam ich, aby się rozgościli, a sama zajęłam się przygotowywaniem pracowni do wywoływania. Miałam na poddaszu specjalny, czysty i zaciemniony kąt, gdzie co jakiś czas budowałam - to ciemnię, to stanowisko spawacza, to piłę do cięcia płytek… Szukałam właśnie klasera z filtrami, gdy złapał mnie templariusz. Poprawił mi włosy, a ja się uśmiechnęłam. Jego oczy nabrały dziwnego blasku. Zrobiło się niezręcznie.
 - Kim właściwie był twój ojciec? - zaskoczył mnie. Widać było, że nie dawało mu spokoju.
 - Mój ojciec? Nazywał się chyba Cousland, jeśli dobrze pamiętam.
 - Cousland! A więc jednak… a może to tylko zbieg okoliczności… - myślał na głos Alistair. Jego czoło słodko się zmarszczyło.
 - Zbieg okoliczności? Co masz na myśli?
 - Bo… u nas, w Fereldenie Couslandowie to zamożna rodzina.
 - Naprawdę? - byłam zaskoczona. Pochodziłam z gry komputerowej? - W takim razie przełażenie przez komputer to żadna nowość!
 - Pamiętasz, jak zginęła twoja prawdziwa matka?
 - Została… nie wiem - dopiero teraz to sobie uświadomiłam. Nie znałam biologicznej mamy. Od zawsze żyłam z macochą.
Alistair przysunął się do mnie. Nie miał pojęcia, jak mnie pocieszyć. Schyliłam głowę.
 - Przestań. Do czego to doprowadzi? - zapytałam szeptem, wbrew sobie. - Wszystko wskazuje na to, że skończymy jak Anders i Matylda.
 - Aż tak bardzo by ci to przeszkadzało? - jego głos nabrał dziwnej barwy. Nigdy jeszcze go tak nie słyszałam. Przytulił mnie delikatnie. - Nie przejmuj się nimi.
Nagle zgasło całe światło. Pomyślałam, że to awaria, jak zresztą Iza i Matylda. Wszyscy jednak wypadli na korytarz. Alistair stanął za mną.
 - Co się dzieje? - zapytał przerażony mag. Odniosłam wrażenie, że ma rozpiętą koszulę. Mati też nie wyglądała świeżo.
 - Pewnie awaria - zauważyłam. Poczułam, jak ktoś ciągnie mnie do tyłu. Inne, śliskie dłonie zasłoniły mi usta. Świat się przyćmił. Straciłam przytomność.

Obudziłam się w dziwnej sali. Wszędzie było aż czarno. Jedynym źródłem światła była szklana ściana na środku. Zaklęłam pod nosem - zbagatelizowałam słowa Ariel i miałam za swoje. Obok mnie dochodziła do siebie pomału Matylda. Kinnat stała pod ścianą i badała, czy da się ją otworzyć. Było cicho. Usłyszałam jęk Ariel.
 - No pięknie, mówiłam że tak będzie! - powiedziała z wyrzutem.
 - Cicho, próbuję coś usłyszeć przez tę ścianę - zgasiła ją białowłosa.
 - Masz coś ciekawego? - zapytałam.
 - Wydaje mi się, że ktoś jest po drugiej stronie. Czuję lekko wibrującą moc, najpewniej Andersa, ale nie jestem pewna.
 - Anders! - krzyknęłam. Żadnego echa, żadnej odpowiedzi. - Dźwiękoszczelna ta szyba.
 - W dodatku francuska - zauważyła Ariel. - Skubana czarownica.
 - Co się stało? - zapytała Mati.
 - Porwali nas, przeklęte sługi Urszuli! - syrenka była zła. Okropnie zła.
Pod nami otworzyła się zapadnia. Zjeżdżałam na dół, słysząc krzyki Kinnat. Wypadłam na… łące. Zielonym pastwisku, z piernikowym domku na środku.
Nie było czasu do stracenia - musiałam się wydostać, ale nie miałam jak. Zablokowali nas. Coś zmuszało mnie do wejścia do środka budynku. Ktoś kontrolował mój umysł. Czy Anders nie wspominał czegoś o magach krwi?
W środku było jaskrawo. Na stole stało jedno dorodne, złote jabłko.
 - Oh, nie… - zdążyłam wyszeptać. Chwyciłam owoc i odgryzłam kawałek. Poczułam się błogo. - Ratunku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz